Rio
Komentarze: 0
Rio de Janeiro- miasto w południowo- wschodniej części Brazylii. W jego brzegi wciskają się fale oceanu Atlantyckiego, a piękne, piaszczyste plaże, nad zatoką Guanabeara, przyciągają zarówno turystów jak i mieszkańców. Nawet wczesną wiosną nie brakuje tu par
spacerujących brzegiem morza, pojedynczych osób odpoczywających na nadbrzeżu czy turystów przyciągniętych przez miasto karnawału.
Położone na skraju wyżyny, otoczone zalesionymi wzgórzami niczym szalem, miasto wita odwiedzających ogromnym posągiem Chrystusa Zbawiciela. Usytuowany na górze Corcovado, z otwartymi ramionami, które otaczają miasto w obronnym geście, góruje nad okolicą, jakby chciał przygarnąć Rio w ojcowskim uścisku i uchronić od złych przygód.
Wśród wzgórz, porośniętych bujnym lasem, wiły się ścieżki spacerowe prowadzące do punktów widokowych. Gdzieniegdzie, w miejscach najodpowiedniejszych zostały stworzone obszary dla miłośników górskich sportów rowerowych.
Okoliczne wzgórza stwarzały idealne warunki do zjazdów. Pochyły teren dla downhill’owców był jak struny w gitarze, bez których nie dało się grać.
Wąską ścieżką wspinającą się ku szczytowi wzniesienia, szła dwójka nastolatków. Oboje prowadzili rowery przystosowane do ekstremalnych zjazdów po nierównych podłożach. Na kierownicy dyndały kaski. W tym sporcie nie mogło ich zabraknąć. Wystarczyło wjechać w za głęboką dziurę lub ustawić koła pod nieodpowiednim kątem przy lądowaniu, a człowiek w najlepszym wypadku tracił równowagę i spadał z rowera zahaczając o skały bądź gałęzie. W najgorszym, wypada z siodełka, uderza w ziemię i jeśli nic go nie zatrzyma, stacza się w dół.
Wielu downhill’owców twierdzi, że lepiej jest się stoczyć niż z impetem uderzyć o drzewo.
Czasami takie coś może zabić.
Mimo to, downhill nie traci popularności. W miejscach takich jak Rio de Janeiro, staje się coraz bardziej pożądany. W głównej mierze dzięki młodzieży i osobom do trzydziestego piątego roku życia.
- Myślisz, że to dobry pomysł? – spytała szatynka – Za jakieś dwie godziny zacznie się ściemniać.
- Marudzisz. Zjedziemy raz i wracamy. Nie robiliśmy tego od jesieni – w jego głosie dało się wyczuć nutkę tęsknoty.
- Ha! – krzyknęła triumfalnie – Teraz wiem dlaczego wybrałeś najdłuższą trasę.
- Pamiętasz to uczucie? – i nie czekając na jej odpowiedź kontynuował – Wiatr uderzający o twarz, jego szum w uszach i adrenalina gdy przez kilkanaście sekund lecisz w powietrzu, a potem zgrzyt kuł o powierzchnię i jazda w dół.
- My to się nie uczymy na błędach – zaczęła – Dziś już nie zliczę tych siniaków, zadrapań i złamań.
- Na szczęście jesteśmy niezniszczalni i możemy cieszyć się tym sportem.
- Nie gadaj tyle, już jesteśmy – oznajmiła rozglądając się po okolicy.
Ze wzniesienia, na którym się znaleźli, rozciągał się przepiękny widok na miasto i zatokę. Gdyby tak spojrzeć w lewo na Corcovado, ujrzałoby się gigantyczny posąg. Z prawej strony wznosiły się i opadały hektary lasów, nietkniętych ręką człowieka. W dole przed nimi, aż do szerokiej łąki, wiła się trasa zjazdowa. Prawie na całym odcinku była prosta, tylko przy samym dole zakręcała lekko, omijając skupisko drzew. Po bokach nie było żadnych zabezpieczeń. Nic nie chroniło downhill’owców przed upadkiem bądź stoczeniem się w dół. Ich zabezpieczeniem były kaski, własna rozwaga i umiejętna ocena otoczenia i sytuacji.
- Ostatni na dole, to śmierdzący łoś! – krzyknął Noah. Odepchnął się nogami od podłoża i zniknął między pierwszymi drzewami. Wśród zieleni jego czarny kask był prawie niewidoczny.
Lea nie chcąc zostać w tyle, założyła kask i ruszyła za nim.
Pierwsze, co poczuła zjeżdżając z góry to powiew wiatru. Jego zimne tchnienie wywoływało dreszcze na skórze i rumieńce na twarzy. Dopasowane ubranie z dodatkowym ociepleniem łagodziło zimno. Skórzane rękawiczki, chroniły dłonie od zmarznięcia, a wysokie adidasy, stopy.
Jadąc po wyboistej ścieżce, ręce dziewczyny zaciskały się na kierownicy zawsze, gdy poczuła bądź zauważyła nierówność terenu. Jej brązowe oczy nie odrywały się od drogi, uważnie wyszukując potencjalnego zagrożenia.
W połowie trasy zauważyła sylwetkę Noah’a. Wyprzedzał ją o jakieś sześćdziesiąt metrów.
Pochylając ciało przyśpieszyła. Pedały nie były potrzebne przy takim zjeździe. Dobre nachylenie stoku zapewniało szybkość. Czasami spisywało się aż za dobrze.
Lea, jadąc w dół myślała tylko o chwili obecnej. Szum wiatru pozbawił ją wszelkich dręczących myśli. Była wolna. Bez emocji i wspomnień. Tam na wzgórzu zostały jej troski, zmartwienia i cały wewnętrzny ból. Przez jedną chwilę mogła spokojnie funkcjonować. Wiedziała, że jej życiowy bagaż powróci z chwilą, gdy znajdzie się na dole, ale do tego zostało jej jeszcze kilkanaście metrów.
- Ostatnia! – zadowolony z siebie Noah, przyglądał się jak szatynka ostro hamuje, zostawiając za sobą sporej długości ślad – Przez zimę straciłaś formę. To wszystko wina twojej chorej pasji.
- O którą ci konkretnie chodzi? – zsiadając z roweru, dogoniła blondyna i razem opuścili trasę.
- Komputer – odpowiedział – A raczej grafika. Nic tylko siedzisz przed monitorem i bawisz się w tych swoich programach. Kwestią czasu będzie jak oślepniesz i nabawisz się garba.
- W dzisiejszych czasach są dobrzy specjaliści. Nie to, co kiedyś, jak operowali krzemieniem czy znieczulali wódką – zaczęła się śmiać.
- Co, ujrzałaś siebie z okularami jak dno od garczka i garbem, którego pozazdrościłby nawet Quasimodo?
- Nie, wyobraziłam sobie jakby to było, spoić cię alkoholem i przeprowadzić małą operację rodem z czasów archaicznych. Swoją drogą to ciekawe czy takim krzemieniem dałoby się przeciąć skórę – słysząc pasję w jej głosie, chłopak pociągnął temat dalej.
- A potem w gazetach i na bilbordach wielkie ogłoszenie: Śmierć w stylu archaicznym. Prawda czy fałsz?
- FBI wpadną do mojego mieszkania, powalą mnie na ziemię, zakują ręce w kajdanki i przeczytają mi moje prawa.
- Trafisz do paki, dostaniesz śliczny pasiaczek i kule do nogi – dodał z przejęciem – Szkoda, że nie będę mógł tego zobaczyć.
- Na sali sądowej, gdy będą mnie przesłuchiwać, będę udawać niewinną – zrobiła minę zbitego psa – Myślisz, że nabiorą się na tą minkę?
- Na pewno – odpowiedział ledwo powstrzymując się od śmiechu - Skandal! – zaczął – młoda dziewczyna, okazała się być bezwzględną zabójczynią.
Szatynka zaczęła się śmiać. Jej śmiech odbijał się echem od ścian wąskiej uliczki, którą szli.
- Przestań już! – poprosiła wycierając z oczu łzy.
- Oj tam, fajnie jest.
- Brzuch mnie boli!
- Marudzisz.
- Spadaj.
- Też cię kocham.
- Phi – prychnęła – A ja się zastanowię.
Śmiejąc się wrócili do niewielkiego mieszkania, które ze sobą dzielili.
Miasto powoli zlewało się z nocą. Jej cienie sięgały do parków, ulic, mieszkań, wzywając mieszkańców do porzucenia pracy i oddania się objęciom Morfeusza.
Dodaj komentarz